poniedziałek, 29 lipca 2019

Melide - Santa Irene

Najdłuższy etap, bo ponad 30 km, dał się nam we znaki. Nóżki bolą, przynajmniej mnie i chyba Julka, bo pozostała dwójka się raczej nie przyzna, choć Szczepan mówił, że mu się dziś dobrze szło. Mi niby też ... ;-) Poza tym było fajnie chłodno (temp. chyba nie przekroczyła 20 st.), ale od czasu do czasu popadał drobny ale rzęsisty deszczyk, przy czym niekiedy tak krótko, że nie opłacało się zakładać peleryn. 

Coraz bliżej Santiago, bo już zostało tylko jakieś 22 km, za to od połączenia Camino Primitivo z Camino Frances widać dużo pielgrzymów na Drodze, ale w większości obce twarze. Jednak siostry Kanadyjki i Amerykanina z Kalifornii, i Hiszpana co widywaliśmy go głównie na mszach, udało nam się spotkać. W czasie odpoczynku dogadaliśmy się z Bianką z Pragi, która 1 lipca wyruszyła z SJPdP Camino Frances. Fajnie się z nią rozmawiało bo ta poliglotka (tłumaczy angielski, niemiecki i francuski) rozumie polski mając przyjaciółkę z Raciborza.

Dwa lata temu był to jeden z dziwniejszych naszych etapów, na którym nie zrobiłem żadnego zdjęcia i prawie nic z niego nie pamiętałem. Dziś jednak poznawałem miejsca w których się np. zatrzymywaliśmy na odpoczynek. Dziś już też wiem dlaczego nie robiłem wtedy zdjęć - bo jest to odcinek mało widokowy prowadzący albo lasem, albo wzdłuż drogi, i bardzo monotonny.

Po drodze w Arzua musieliśmy zrobić zakupy, bo potem nie było żadnego sklepu. Obiad dziś prawie w całości ugotowała Ania, oczywiście w takiej ilości, że chłopcy będą mieli jeszcze na kolację. Teraz trzeba jeszcze odpocząć i nabrać sił na jutrzejszy finisz i spotkanie ze św. Jakubem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz