wtorek, 29 sierpnia 2017

Podsumowanie


Małżeńskie Camino nie kończy się w Santiago, ani tak na prawdę nie zaczyna w Saint Jean, Oviedo, Madrycie, Porto, Lizbonie, Irunie czy gdzie indziej. Małżeńskie Camino, czyli Droga, zaczyna się w dniu ślubu i trwa do końca. I na tej Drodze, tak jak na Camino de Santiago, trzeba iść razem, nie tracić się wzajemnie z oczu, bo wtedy jeden może się zgubić, skręcić gdzie nie trzeba, pójść szybciej, dalej, zrealizować inny plan, który temu drugiemu nie odpowiada, albo nie da rady nadążyć, zgubi się. Trzeba być razem, wzajemnie się wspierać, tempo marszu dostosować do tego wolniejszego, słabszego, brać pod uwagę słabości i ograniczenia drugiej osoby, a do tego w miarę możliwości pomagać temu słabszemu, podtrzymywać na duchu. A bywa też tak, że jednego dnia jeden przeżywa jakiś kryzys, a drugiego dnia drugi - razem jest raźniej i pewniej.

Już trzy miesiące minęły od zakończenia naszego Camino de Santiago, a w głowie i sercu ciągle to Camino siedzi. Droga, przeżycia, zapachy, smaki, kościoły, albergi, krajobrazy, a co najważniejsze - ludzie. Richard, Rodi, Mona, Jacek, Francuzka (pół Baskijka) i Dunka, których imion nie pamiętamy, Martina, Pedro, Jim, Francis i Luiza, Ki Ha, Emma, Ben, dwie Koreanki, Lili, ... - wszyscy oni pozostają w naszych sercach i modlitwach.

Nasza pielgrzymka była pielgrzymką dziękczynną o czym było we wpisie z 20. maja. Dzięki podpowiedzi Olka oprócz tej naszej ogólnej intencji codziennie nasz trud ofiarowaliśmy jeszcze za kogoś z rodziny, znajomych, za różne grupy, które są nam szczególnie bliskie ... Od 5. maja zapraszaliśmy też do towarzystwa w naszej pielgrzymce różnych świętych - był to świetny pomysł Ani na dodatkowe przeżycia duchowe. No i w trakcie marszu mieliśmy sporo czasu na modlitwę, szczególnie na różaniec. Początkowo odmawiałem [K] po jednej dziesiątce w różnych intencjach, ale już po kilku dniach pielgrzymowania okazało się, że nie pamiętałem czy w danej intencji modliłem się już dzisiaj, czy to było może wczoraj, a dzisiaj jeszcze nie. Pogrupowałem więc sobie intencje w większe całości i modliłem się całymi różańcami - tak było łatwiej zapamiętać w jakiej intencji już się modliłem. Takich różańców dziennie modliłem się co najmniej 10, a bywały dni, że 12 czy 13. Były dni, że łatwiej było się skupić na modlitwie, a bywały, że trudniej. Mijane miejscowości, piękne widoki, chęć zrobienia zdjęcia czy spotkanie kogoś na pielgrzymim szlaku często rozpraszały i odkładając na chwilę różaniec trzeba było np. zaczynać dziesiątkę od nowa. A w samo południe śpiewaliśmy na głos "Raduj się Nieba Królowo", nawet idąc przez środek miasta :-)

Okazało się, że na miesiąc życia niewiele człowiekowi potrzeba. W zasadzie z trzech jedna koszulka i jedna para skarpetek tylko wędrowały w plecaku. Trochę szkoda, że nie zabraliśmy kąpielówek bo by się przydały i na trasie w alberdze, i w Fisterze. Nie użyliśmy ani razu prześcieradeł antypluskwowych, a pluskiew mimo wielkich obaw na szczęście nie doświadczyliśmy wcale. Może dlatego, że szliśmy raczej na początku sezonu pielgrzymkowego, a może Hiszpanie zabrali się na serio do walki z pluskwami. W każdym razie hospitalero w Castrojeriz mówił, że w razie znalezienia pluskiew u nich władze zamykają albergę na amen do czasu odpluskwienia. W wielu albergach otrzymywaliśmy jednorazowe prześcieradła i poszewki na poduszki, wiele alberg też miało w łóżkach nowe materace powleczone szczelnym sztucznym materiałem - przypuszczam, że w takich pluskwy nie mają szans się zagnieździć.
   Niepotrzebnie też taszczyłem [K] Kindla - czasu na czytanie za bardzo nie było, bo lepiej było pogadać z innymi pielgrzymami lub napisać coś w pamiętniku lub na bloga, a Pismo Święte miałem i tak w telefonie. Lepiej zamiast tego na przyszłość zabrać menażkę, szczególnie na odcinek galicyjski, gdzie w albergach xunty nie ma garnków by coś ugotować.
   Reszta rzeczy zdecydowanie się przydała - i polar, i ciepła kurtka, i ciepła czapka. Może lepszą opcją by się okazały obie pary spodni z odpinanymi nogawkami, a nie tylko jedna taka. Peleryna się przydała, nóż i latarka też. Ania miała też kalesony i bluzkę z wełny merynosów i się jej przydały, szczególnie na niektóre noce, mi [K] by się nie przydały; może w niektóre dni koszulka.  Mieliśmy też dwa długopisy - za mało :-)

Buty to chyba najważniejsza część ekwipunku. Mieliśmy trekingowe buty za kostkę z Decathlonu, Ania nieco porządniejsze, ja [K] najlżejsze jakie były. Niestety w moich były zbyt cienkie i miękkie podeszwy, szczególnie na odcinki górskie, a do tego niezbyt dobrze trzymały na wilgotnym podłożu. Czułem się w nich często niepewnie. Ale byli tacy, którzy wędrowali w adidasach, trampkach czy nawet sandałach, i to nawet na górskich odcinkach. Wzorem Koreańczyków, i nie tylko, na prawie każdym postoju wietrzyliśmy buty i skarpetki, i chyba dzięki temu obyliśmy się bez większych problemów ze stopami.

Ile kilometrów przeszliśmy? Wg przewodnika miało być 775 km, choć podsumowując poszczególne etapy wyszło 773,9 km, wg aplikacji z telefonu 775,1 km, a według spisu alberg otrzymanego w SJPdP 775,2 km. A na certyfikacie odległości mamy 799 km :-) Licząc 775 km to średnio na dzień przechodziliśmy trochę ponad 27,5 km. No i plus ok. 90 km do Fisterry, przy czym w zasadzie to już nie jest pielgrzymka, choć można tą drogę potraktować jako dodatek do niej - my te kolejne trzy dni wędrówki ofiarowaliśmy jeszcze w kilku intencjach, których nie zmieściliśmy przed Santiago, więc dla nas Camino Fisterra było przedłużeniem pielgrzymki. Ale wielu pielgrzymów do Fisterry (Finisterry) dojeżdża już autobusem i to też jest dobra opcja.

Wydatki podczas Camino - nie notowaliśmy wszystkich wydatków, ale z dni, w których udało się zapisać wszystkie wszystkie wydatki (w tym jedzenie, noclegi, picie, kawy, wino, muzea, maści do nóg itd.) wyszło, że średnio na dzień koszt wyszedł 21 € na osobę. Plus oczywiście transport tam i z powrotem, ale to już jak kto sobie załatwi i jaką opcję dojazdu wybierze.

Mówiono nam, że Camino później woła. E tam, jest tyle innych dróg, szlaków do przejścia - wydawało nam się. Ale jak już nogi po powrocie odpoczęły, to coraz częściej wraca myśl, by wrócić jeszcze kiedyś na Camino ...


A to jedna z naszych pamiątek poświadczających, że doszliśmy - nasz certyfikat odległości.
 

czwartek, 25 maja 2017

Jeszcze Santiago

Z Finistery wróciliśmy autobusem jeszcze do Santiago, a tutaj nas czekały niesamowite spotkania. Najpierw Jacek, który z Fatimy przyszedł do Santiago, w katedrze przed Mszą Mona, a po południu w katedrze Richard. Szczególnie te dwa ostatnie spotkania dla nas bardzo miłe. I w alberdze jeszcze Koreańczycy, którzy pakowali się przed 5:00 gdzieś na początkowych etapach naszego Camino.
A jutro rano odlot do domu! :-D

I jeszcze cytat jako podsumowanie naszej pielgrzymki:
"I wtedy ją znajdujemy, a właściwie to ona znajduje nas: prawda o Drodze puka do naszych drzwi i wypełnia pustkę mnóstwem wspomnień i wrażeń. Ci ludzie i to, co z nimi przeżyliśmy, są naszym Camino. Gdybyśmy po prostu szli do grobu świętego Jakuba, bylibyśmy tylko zwykłymi wędrowcami. Ale skoro przeżywaliśmy Jego Drogę, jesteśmy najszczęśliwszym rodzajem wędrowców - jesteśmy pielgrzymami!"
[Emila i Szymon Sokolikowie, "Do Santiago"]

 Nie mogliśmy sobie odmówić jeszcze jednej wizyty u św. Tiago

 W Hiszpanii dzień wolny - w Santiago na każdym placu jakaś impreza
 

środa, 24 maja 2017

Oliveiroa - Finisterra

Szybkie wyjście dziś jak na nas, bo o 6:30, a i tak kończyliśmy w skwarze. Na szczęście na końcowym odcinku od wody trochę chłodziło. Ale było ciężko. Jakbyśmy mieli taki skwar na Mesecie to nie wiem jakby się to nasze Camino skończyło, na pewno byśmy szli parę dni dłużej.
Liczyliśmy, że jak dotrzemy do wody to będzie chłodniej, ale w Cee tak nie było, dopiero za następnym grzbietem w okolicach Fisterry poczuliśmy chłodną bryzę.
Ale jesteśmy na końcu ziemi znanej do końca średniowiecza. Dalej już nie było nic poza wodą, a dokładniej nie było nic znanego. Z tego końca ziemi najbardziej cieszą się nasze nogi, bo dalej już nie ma gdzie iść, choć w zasadzie jest jeszcze Muxia, ale czasu na to na szczęście już nie mamy :-)
I kąpiel w zimnym oceanie zaliczyliśmy - przy tym upale była to wielka przyjemność.
A wieczorem jeszcze spacer na sam kraniec, do latarni morskiej Faro, na zachód słońca, dalej już tylko ocean i ... Ameryka. Jeśli Kolumb widział to co my tam, a pewnie widział, to ten gość miał niesamowitą odwagę i masę szczęścia, że tam była po drodze ta Ameryka.

Uzupełnienie po Camino: 
W Fisterze zanocowaliśmy w alberdze xunty. Tam otrzymaliśmy kolejne certyfikaty tzw. finisterriany. Alberga z wyposażoną kuchnią, czyściutka, może z trochę małymi łazienkami jak na ilość korzystających pielgrzymów, no i tylko z gorącą wodą. W upalne dni człowiek by się chętnie ochłodził ... No i mało gniazdek. Wyjeżdżaliśmy z Fistery rano (ok. 8:00) i o tej porze zamknięta była jeszcze recepcja, a razem z nią sala ogólna i kuchnia.
Docierając do przylądka przeszliśmy tego dnia 34,7 km (P)/ 34,9 km (Ap)/ 32,5 km (RSJ), a do tego trzeba jeszcze dodać 3,2 km - powrót z przylądka do albergi w Fisterze.

 Pielgrzymi o poranku w okolicach miejscowości Hospital

Ze stoków Alto do Cruceiro widać już Cabo Fistera - ale to jeszcze kawał drogi przed nami

Plaża i ocean w Fisterze

 Dla średniowiecznego pielgrzyma to był koniec ziemi - teraz za tą wodą jest Ameryka

wtorek, 23 maja 2017

Negreira - Oliveiroa

Ciekawa sprawa, bo alberga dzisiejsza jest tuż przy oborze, a wiatr wieje od tej obory, ale mamy gdzie spać, więc nie narzekamy :-)
Trudny dzień to był, bo po pierwsze znowu musieliśmy pokonać ponad 30 km, a po drugie w końcu doświadczamy tego, że Hiszpania jednak jest krajem południa Europy i może tutaj być skwarnie. Na szczęście skończyliśmy dziś naszą wędrówkę przed 15:00, bo potem skwar się tylko wzmagał. Mamy nadzieję, że jutro przed południowym upałem dotrzemy do oceanu i tam będzie nieco chłodniej. Teraz można tylko nogi moczyć w zimnej wodzie bo pod prysznicami jest tylko gorąca.
Ale trasa i widoki dzisiejsze piękne, a te kamienne spichlerze - horreos - niesamowite.

Uzupełnienie po Camino:
Alberga Santiago de Oliveiroa jest całkiem przyjemna, rozlokowana w trzech chyba budynkach. Jest w niej kuchnia, są prysznice (woda leci albo gorąca, albo bardzo gorąca), i tylko ta obora obok ... W Santiago zrobiliśmy wielkie pranie, wypraliśmy niemal wszystko co mieliśmy, a teraz, po tym noclegu ... A niestety okna w nocy trzeba było zostawić otwarte bo ciepło i duszno ... No i mało w tej alberdze działających gniazdek. Nieopodal jest jeszcze jedna alberga (prywatna) gdzie zjedliśmy obiad (menu del peregrino).
W nogach kolejne 33,8 km (P)/ 33,4 km (Ap)/ 37,2 km (RSJ).

 Horreo - jeden z wielu spichlerzy na trasie Camino

 Kolejne horreos - te nieopodal albergi w Oliveiroa

poniedziałek, 22 maja 2017

Santiago de Compostela - Negreira

Mieliśmy mały problem - co zrobić z 4 dniami wolnymi do odlotu naszego samolotu, bo przyszliśmy do Santiago zdecydowanie za szybko (planowaliśmy trzydzieści kilka dni, a wyszło 28). Wybraliśmy opcję przejścia na koniec ziemi - tej znanej średniowiecznym pielgrzymom. Finis terrae - obecnie Finistera (lub Fistera).
Nogi i grzbiety nasze trochę się zastały, więc na rozruch tylko 21 km.
Wyszliśmy z Santiago po ósmej, ale tak fajnie się spało. Przez to też nie zdążyliśmy się załapać na nocleg w alberdze municypalnej. Wprawdzie było 1 miejsce, ale drugie było zarezerwowane, choć ponoć nie ma możliwości rezerwacji w albergach hunty. Przyjmujemy jednak, że widocznie tak miało być.
Wiele było po drodze starych mostów, ale ten dzisiejszy w Ponte Meceira jest jednym z najciekawszych bo pochodzący jeszcze z czasów rzymskich (choć wiele razy remontowany) i do tego nad szeroką rzeką przy pięknym wodospadzie.
A poza tym na Camino Finistera jest up and down, up and down - jak początek Camino Frances.

Uzupełnienie po Camino:
W końcu musieliśmy się trochę wrócić od albergi xunty i zanocowaćliśmy w alberdze Lua - miła obsługa, czysto, wyposażona kuchnia, dużo miejsca pod prysznicami, tylko problem był z łóżkami, bo piętra nie są zabezpieczone z boków barierkami i całą noc trzeba było uważać by nie spaść. Za to nieopodal tej albergi jest duży market.
Mamy w nogach kolejne 21,2 km (P)/ 21,0 km (Ap)/ 20,9 km (RSJ). 

Most pochodzenia rzymskiego w Ponte Meceira nad rzeką Tambre, a za rzeką kaplica św. Błażeja

 Krzyż w Ponte Meceira - jeden z wielu takich na trasie Camino

niedziela, 21 maja 2017

Santiago de Compostela

Dziwnie się człowiek czuje, gdy po miesiącu codziennie stałych czynności nagle może dłużej pospać, nie musi zakładać na grzbiet plecaka, na nogi butów trekingowych, i najważniejsze - zasuwać pieszo kolejnych 25 km. Po śniadaniu poszliśmy do katedry, o 9:30 było jeszcze stosunkowo pusto, przy relikwiach Apostoła nikogo - można się było spokojnie pomodlić, do wejścia nad ołtarz nie było kolejki, więc też można było przez dłuższą chwilę przytulić cenną figurę św. Jakuba. Potem spokojna kawka, miłe spotkania, Msza św. o 12:00 na zakończenie której mieliśmy szczęście oglądać Botafumeiro w działaniu :-)
I spotkania przed Mszą i po Mszy, Emma i Ben, Ki Ha, dziewczyny z Korei, masa twarzy z Camino, które były gdzieś mijane ale nie znamy ich imion. I wiele radości i życzliwości.
Obiadek, normalna niedziela odpoczynku. I wieczorny spacer po starówce Santiago. Niesamowite :-)

Wszyscy filmują lub fotografują Botafumeiro

 Alberga Seminario Menor

 Słońce zachodzi gdzieś za katedrą

 Późnowieczorna panoramka starówki Santiago de Compostela

sobota, 20 maja 2017

Santa Irene - Santiago de Compostela

Panie Boże dziękuję Ci za te wszystkie lata życia, za wspaniałą żonę, za synów, za całą rodzinę, za ludzi których postawiłeś na mej drodze, za wszystko co mnie spotkało, tak to dobre, jak i to co wydawało mi się złe. I za siły dane do ukończenia tej pielgrzymki.
[Krzysiek]

AMEN. Tak się cieszę, że nie znajduję słów. Zwłaszcza, że Krzysztof czyta mi w myślach. Wspaniały, dobry czas. DZIĘKI CI PANIE.
[Ania]

Yes, we did it! Doszliśmy!
Dziękujemy szczególnie mamie za to, że zgodziła się zaopiekować naszym Domem, bez Ciebie nie byłoby naszego Małżeńskiego Camino. Dziękujemy synom za cierpliwość do trochę szalonych rodziców, za to że musieli przejąć część naszych obowiązków i znieść długą rozłąkę. Dziękujemy wszystkim, którzy wsparli nas swoją modlitwą, którzy pisali do nas ciepłe słowa na blogu, sms-ami czy mailami. I dziękujemy naszym własnym nogom, że doniosły nas aż tutaj, że mimo bólu i zmęczenia nie zastrajkowały i nie powiedziały pas. A na certyfikacie odległości stoi jak byk, że przeszliśmy pieszo 799 km!
Dzisiejszy dzień mimo że był krótki (22 km) to jednak uciążliwy. Trochę nadeszliśmy do Centrum Pielgrzymkowego im. JPII na Górze Radości (Monte del Gozo), gdzie znaleźliśmy polskiego księdza, który zgodził się nas wyspowiadać, więc do św. Jakuba Apostoła dotarliśmy z czystymi sercami. Potem na spokojnie zameldowaliśmy się w alberdze, następnie poszliśmy się przywitać ze św. Jakubem, i dopiero późno po południu dotarliśmy do biura pielgrzyma odebrać compostelę. A tam kolejka na prawie godzinę czekania. Ciężki egzamin dla naszych nóg. Ale wytrzymaliśmy i już z compostelą w ręce poszliśmy coś zjeść, a tu okazało się, że niektóre restauracje od 16:30 do 20:00 mają przerwę. Więc znowu te biedne nogi ... W końcu znaleźliśmy co trzeba, na pierwsze danie zjedliśmy pulpo con cachelos, na drugie bacalao a la gallega i filete de ternera. Do tego winko (A.) i piwko (K.). W końcu mamy brzuchy pełne, jesteśmy wykąpani, pranie schnie. Jeszcze jutro pójdziemy na Mszę św. dla pielgrzymów do katedry na 12:00.
Ale się cieszymy! :-)

Uzupełnienie po Camino:
W Santiago zanocowaliśmy w Seminario Menor - chyba największej alberdze w Santiago, a do tego całkiem niedaleko starówki. Czyściutko, przyjemnie, mimo wielkich sal raczej cicho. Trochę dołożyliśmy, ale zażyczyliśmy sobie pokoju dwuosobowego, w drodze powrotnej z Finisterry nocowaliśmy już na dużej sali. W piwnicy Seminario Menor jest minibar oraz wielka kuchnia, tylko że dużo pielgrzymów gotuje i trochę trudno dorwać się jakichś garnków :-)
Końcówka naszego Camino to 23,0 km (P)/ 22,9 km (Ap)/ 23,5 km (RSJ).
A co do pulpo - już robiliśmy w kraju z ośmiornicy kupionej w Biedronce i wyszło super, prawie takie jak w Santiago :-)

Poranne mgły za O Pedrouzo

 Kaplica w Centrum Pielgrzymkowym im. JP II na Monte del Gozo

 Człowiek idzie niemal 800 km i zamiast bramy chwały witają go rusztowania Layhera ;-)

Pulpo con cachelos - mniam :-)

piątek, 19 maja 2017

Melide - Santa Irene

Mimo bólu jesteśmy bliżej o kolejne 30 km. Ból jest chyba nieodłączną częścią pielgrzymki, inaczej by to była bardziej wycieczka. Ból, wyrzeczenie, modlitwa, umartwienie. Jeszcze coś?
Ostatnie dni jakoś są ciężkie, jakoś się dziwnie ciągną. Czy to jest spowodowane znużeniem Drogą, tęsknotą za Domem, czy może bliskim końcem tej pielgrzymki? A może jeszcze czymś innym?
Spotkaliśmy dziś wesołą grupę, chyba pielgrzymów, którzy szli i śpiewali, ale nie były to raczej pieśni "kościelne" bo śpiewali o trzech słoniach (tres elefantes).
Nie wiemy jak to jest, ale w większych miejscowościach jest większa ilość pielgrzymów, myśleliśmy że w małej Santa Irene będzie problem z noclegiem, a okazało się że nie, choć parę osób na trasie deklarowało że idą do Santa Irene. Czyżby jednak poszli do O Pedrouzo? Albo do tej albergi oddalonej od Camino jakieś ponad pół kilometra? Nie nasz problem, ważne że spokojnie dostaliśmy nocleg.

Uzupełnienie po Camino:
Nocowaliśmy w alberdze municypalnej. Przy każdym łóżku jest tam panel z lampką i gniazdkiem. W ogóle alberga bardzo fajna, tylko przy trochę ruchliwej drodze. I w kuchni jest jeden rondel - niebywała niemal rzecz w albergach xunty w Galicji! A nieopodal jest bar, w którym spokojnie można coś zjeść.
Trudność tego dnia najlepiej oddaje chyba fakt, że tego dnia zrobiłem [K] tylko dwa zdjęcia.
No i jesteśmy bliżej Santiago o kolejne 30,7 km (P)/ 30,3 km (Ap)/ 28,0 km (RSJ).

 Kościół Santa Irene z XVIII w. w Santa Irene

czwartek, 18 maja 2017

Gonzar - Melide

Małżeńskie Camino ma chyba jedną ważną zaletę - tęsknota za domem jest, ale nie tak wielka, gdyby się pielgrzymowało samemu.
Oczywiście gdy są plusy to są też minusy - idzie się razem, a tempo jest zawsze dostosowane do tego słabszego ogniwa, a tak się składa, że raz jeden się lepiej czuje, a następnego dnia znowu ten sam się lepiej czuje ;-)
Dziś jednak niemal 32 km padły, minęliśmy też słupek z napisem 75 km, tak więc mamy już w nogach ponad 700. Aż sami mamy trudność w to uwierzyć. Jak na początku Camino dawała mi popalić lewa noga, to dziś poczułem że mam prawą, a dokładnie jakiejś mięśnie podudzia, o których nie miałem bladego pojęcia że gdzieś tam w środku są. O kolanie nie wspominając, bo ten ból jest teraz ledwo odczuwalny.
Ciekawe są tutaj mijane lasy, w których rosną całe połacie kompletnie niewidywanych przez nas wcześniej drzew - ponoć to są wprowadzone tutaj eukaliptusy. Tylko misiów koala brakuje. Ale i tak rzesza Australijczyków wędrujących Camino musi się tutaj czuć dość swojsko. A spotkaliśmy dziś Bena, którego ostatni raz widziałem chyba kawałek za Burgos. Jeśli mi się go uda jeszcze raz spotkać to muszę go o to zapytać.
Od czasu do czasu, tak raz na dwa, trzy dni, widujemy osoby podążające w przeciwnym kierunku - wracające z Santiago również pieszo. A dziś chyba widzieliśmy 3 takich pielgrzymów.

Uzupełnienie po Camino:
Nocowaliśmy w alberdze O Cruzeiro. Ma w pełni wyposażoną kuchnię, gdzie spokojnie sobie ugotowaliśmy obiad, do tego dużą salę na parterze, gdzie można sobie posiedzieć i zjeść posiłek. Minus to mała łazienka dla mężczyzn - tylko dwa prysznice i aż jedna umywalka. 
Melide jest większym miastem, więc jest też tutaj otwarty kościół :-)
Odległość pokonana tego dnia to 31,5 km (P)/ 31,8 km (Ap)/ 31,9 km (RSJ).

Wschód słońca łapie nas już kawałek od Gonzar

 Wprawdzie nie jesteśmy w Australii, ale na pewno w lesie eukaliptusowym

Horreos
  

środa, 17 maja 2017

Vilei - Gonzar

Dziś tylko 26 km, ale moje kolano ciągle czuje ostatnie pikowanie z gór. Szczególnie podczas każdego, nawet łagodnego zejścia.
W nocy lało, rano niebo nadal było zaciągnięte chmurami i padał deszcz. Szybko się pozbieraliśmy i ruszyliśmy ok. 6:40, godzinę za dziadkiem, którego spotkaliśmy wczoraj przed samym Barbadelo, a który spał z nami w alberdze. Szedł krótkim, posuwistym krokiem, w szerokich spodniach długości do pół łydki, z plecakiem ze stelażem z rurek, a na nim powiewała mu zawieszona czerwona peleryna. Potem siedział przy stoliku nad kieliszkiem sangrii i powiedział, że ostatni raz pił sangrię w 1974 r. Wyszedł godzinę przed nami, a wyprzedziliśmy go po pół godzinie. Idzie wolno ale niestrudzenie, z uśmiechem na ustach i radością w oczach. Przed samym Portomarin spotkaliśmy naszego znajomego Koreańczyka, emerytowanego żołnierza. Ale się ucieszył, my zresztą też.
W Portomarin zrobiliśmy sobie drugi postój. Ładne miasteczko z ciekawym kościołem, niestety zamkniętym. Mignął nam tam też młody Nowozeladczyk, który wpadł nam w oko już w Paryżu, potem szedł przez jakiś czas z Richardem z Australii, ale zgubili się nam jeszcze w kwietniu.
Dużo szliśmy dzisiaj przez lasy, trochę przez pola i przez dość liczne wsie. Wsie tutaj jednak są inne niż na wschodzie Hiszpanii, brudne, pachnące prawdziwą wsią, a najciekawsze są stare kamienne domy tworzące z zabudowaniami gospodarczymi i kamiennym wysokim murem zamknięty solidną bramą teren, a w ścianach widoczne są, po kilka z każdej strony, otwory strzelnicze.
Na murze mijanej starej fabryki był napis zrobiony sprayem: Jesus loves you. Takie napisy, niekoniecznie sprayem, powinny być na każdym kroku Camino, a na pewno przy każdym kościele.

Uzupełnienie po Camino:
Alberga municypalna w Gonzar ma wszystko co powinna mieć alberga z wyjątkiem ... garnków. Kuchnia jest, z piecem, ale nie ma w czym gotować :-) Za to jest w pobliżu Casa Garcia, gdzie można się też wyspać, ale co najważniejsze można dobrze zjeść, a menu del peregrino można zamówić jedną porcję na dwie osoby, w takim przypadku dostaliśmy więc tylko pół butelki wina na dwoje, ale to nam i tak wystarczyło.
Dystans pokonany tego dnia to 26,3 km (P)/ 26,0 km (Ap)/ 23,4 km (RSJ).


Rzeka Mino w Portomarin

 
 Casa Garcia w Gonzar - tutaj byliśmy na pysznym obiadku, a nocowaliśmy w alberdze municypalnej

 Rośliny zadomowią się wszędzie - te na murze w Gonzar

wtorek, 16 maja 2017

Triacastela - Vilei

Niby niedużo dzisiaj przeszliśmy (22,5 km), ale nogi jeszcze czują wczorajszy dzień. Do tego jest dziś ciepło i parno. Po raz pierwszy żałuję, że nie zabrałem kąpielówek, bo przy naszej dzisiejszej alberdze jest basen.
Mieliśmy dziś dwie możliwości drogi, wybraliśmy jednak tą krótszą, oryginalną, ale za to bardziej pagórkowatą.
Problemem jest, że jeśli pielgrzym nie zatrzyma się w większej miejscowości to nie ma szans na Mszę. Tutaj właśnie nie ma.
Od wczoraj mamy pewien problem, otóż w Galicji Camino jest wyznaczone słupkami ze strzałkami oraz podaną odległością do Santiago. Co do metra. A że miejscami są rozlokowane co kilkadziesiąt metrów i ciągle widzisz że masz 142,xxx km do Santiago, i nadal 142,yyy km, i następny słupek 142,zzz km, to cieszysz się, że z niektórych słupków ktoś wytłukł te cyfry.
Za to jest tu cudowna przyroda. Miejscami szlak prowadzi wilgotnymi jarami, na których zboczach kwitnie różnokolorowo cała masa drobnych roślinek, a między nimi rozwijają się paprotki. I przyroda jest tutaj jakby bardziej rozwinięta i bujna niż przed ostatnimi górami, jakby tutaj to zimne powietrze i przymrozki nie dotarły.

Uzupełnienie po Camino:
Nocowaliśmy w Casa Barbadelo w Vilei (początkowo myśleliśmy, że to już jest Barbadelo). Alberga jedna z lepszych na trasie. W łazience ciepła i zimna woda pod prysznicem, dużo też miejsca. Nie ma tylko kuchni dla pielgrzymów, trzeba się stołować w ichniejszej restauracji. Za to jest basen przy alberdze! 
Tego dnia przeszliśmy 22,3 km (P), 22,8 km (Ap), 22,4 km (RSJ).

 Takie dęby rosną na Camino - jakby bardziej bujne i rozwinięte :-)

 Widoczki z popołudniowego spaceru do Barbadelo - nawet palmy tutaj rosną


poniedziałek, 15 maja 2017

Vega de Valcarce - Triacastela

Najpopularniejszym angielskim wyrażeniem wśród pielgrzymów na Camino jest: I'm tired! Przeszliśmy dziś 33 km, startowaliśmy na wys. ok. 630 mnpm, weszliśmy na O Cebreiro, potem górkami na Alto do Poio (1334 mnpm) i zejście na 660. Jeśli chodzi o trudność etapu to porównywalny jest z tym pierwszym przez Pireneje, a na pewno trudniejszy od tego 37-kilometrowego ale płaskiego. Góry za to piękne, szczególnie po południu jak wyszło słońce. Powietrze czyściutkie, widoki dalekie. Dwa kościółki w górach były otwarte oraz ten na/w O Cebreiro - żadnego otwartego nie omijamy.
Zmieniliśmy prowincję, przed O Cebreiro przeszliśmy granicę Galicji. Już od wczoraj obserwowaliśmy drogowskazy z przemalowanym J na X np. San Julian na San Xulian.
Nocujemy dziś w alberdze prywatnej, bo w tej Xunty nie ma kuchni. I nie żałujemy - ma wszystko co potrzeba, jest czysto, a do tego cudnie. My lubimy takie klimaty - surowe kamienne ściany w starej stodole, poczerniałe belki dachowe, stare drewniane ścianki działowe, a do tego nowoczesne wyposażenie. I w dachu wycięte gwiazdy :-) Jest bosko, bo zaprosiliśmy dziś na naszą pielgrzymkę św. Różę i św. o. Pio.
Na trasie spotykaliśmy dziś młodego Tajwańczyka, który idzie niespiesznie, ale niestrudzenie, a także parę Nowozelandczyków, którzy twierdzą, że kilka razy już nas widzieli i z SJPdP wyruszyli w tym samym dniu co my dwa dni przed nami. Dopóki do kogoś nie zagadasz to umyka on w tłumie pielgrzymów.

Uzupełnienie po Camino:
Alberga prywatna Atrio w Triacasteli to druga już alberga na naszej trasie, której nie ma ani w przewodniku, ani w spisie otrzymanym w SJPdP. Wygląda na niemal nową, ma wszystko co potrzeba z wyposażonym kątem kuchennym włącznie, przestronnymi i czystymi prysznicami, solidnymi łóżkami, gniazdkiem przy każdym łóżku, a do tego urządzona ze smakiem i ciekawie. Chyba najlepsza alberga na naszym Camino.
Pokonaliśmy tego dnia 33,1 km (P)/ 33,0 km (Ap)/ 32,6 km (RSJ).

Góry przed O Cebreiro

Kolejni pielgrzymi wkraczają do Galicji - jedno z niewielu naszych wspólnych zdjęć z Camino

Wnętrze kościoła w O Cebreiro

Widać już Triacastelę, ale zejście jest jeszcze dość męczące

 Zaczęła się Galicja :-)
 

niedziela, 14 maja 2017

Cacabelos - Vega de Valcarce

Z kronikarskiego obowiązku muszę napisać, że byliśmy wczoraj na mszy, na której wystąpił miejscowy ksiądz, przy czym dość mocno rozminął się ze scenariuszem. Przed mszą był różaniec - rola księdza była puszczona z playbacku. Ale mnie już w Kościele hiszpańskim nic nie dziwi :-(
Za to dzisiaj udało nam się być na Mszy św. po drodze w Villafranca del Bierzo, na normalnie odprawionej Mszy! I to jest jak z całym tym Camino: up and down, up and down - jak po kilku pierwszych dniach stwierdził pewien Australijczyk.
Sama Villafranca jest bardzo uroczym miasteczkiem położonym wśród gór, z zamkiem/pałacem oraz wieloma pięknymi i starymi kościołami.
Do Villafrancy droga prowadziła nas górzystym terenem po szutrowych drogach, a dalej przełomem rio Pereje do Trabadelo, a potem doliną rzeki Valcare niemal cały czas poboczem nieużywanej teraz drogi. W cieniu drzew, przy słonecznej a nieupalnej pogodzie, mimo zmęczenia, była to całkiem przyjemna wędrówka.
Zatrzymaliśmy się w alberdze municypalnej, sprawiajacej wrażenie nowej - kuchnia, naczynia, przybory - nówki. Sypialnie czyściutkie, jedynym minusem jest jedyny prysznic. A widok stąd mamy na jakiś saraceński zamek oraz pracujących na działce Hiszpanów (niedziela). I zaglądamy do garnków dwóm Koreankom, co ciekawego gotują :-) - kurczak z jakimś sosem koreańskim, na który się składają m. in. czosnek (chyba kilka główek), cebula, ziemniaki i chyba mleko.

Uzupełnienie po Camino:
Santiago bliżej o 24,4 km (P, RSJ)/ 24,0 km (Ap). 
A po drodze znowu spotykamy znajomych Czechów, a w zasadzie Czeszki, bo Czech tylko jeden :-)

Winnice przed Villafranca del Bierzo

Ktoś pomalował uschnięte drzewka na niebiesko

 Mostek w drodze do Vega de Valcarce i zmrożone liście na orzechu włoskim

sobota, 13 maja 2017

El Acebo - Cacabelos

Jako że dziś jest 100. rocznica objawień fatimskich to zaprosiliśmy na dzisiaj św. św. Łucję, Hiacyntę i Franciszka.
Wczoraj przed samą obiado-kolacją przyszedł do albergi Brazylijczyk, który wyruszył z SJPdP 12 dni temu. My 20 :-) A jedliśmy przy stole razem z grupą Kanadyjczyków (małżeństwem, które podróżuje na rowerach po Europie, panią która urodziła się w Chinach, facetem który urodził się w Zambii, oraz Leslie o korzeniach wyraźnie azjatyckich) oraz parą Niemców i koreańskim żołnierzem sił specjalnych (dziś co chwila mijaliśmy się z nim na trasie i śpimy znów w tej samej alberdze).
Po wczorajszych opadach deszczu pozostało w górach jeszcze trochę chmur, więc poranny wschód słońca i widoki były cudowne.
Pierwsze 15 km pokonaliśmy bez chwili przerwy w niecałe 3 godz. Coraz bardziej się rozpędzamy :-) W planie mieliśmy na dziś ponad 30 km i udało się je pokonać. I udało nam się nie zmoknąć. A także wejść do bazyliki p.w. MB de la Encina w Ponferradzie, oraz MB w Fuentesnuevas.
Zapomniałem dodać wczoraj, że w dniu pielgrzyma jest też czas na Mszę św., ale pod warunkiem, że jest. Tutaj dzisiaj ma być.
Ciągle mijamy po drodze miejsca gdzie były przymrozki, dziwnie wyglądają drzewa figowe z małymi owocami, a bez liści. Widać że podatne na przymrozki są też orzechy włoskie, platany i winorośle bo te mają młode liście kompletnie zwiędłe.
Ciekawe tutaj jest to, że sklepy w sobotę są tutaj otwarte tylko do 14:00, nawet supermarkety. Mieliśmy problem ze znalezieniem sklepu czynnego dzisiaj po 15:00. Jak znaleźliśmy to potem co chwila musieliśmy tłumaczyć innym nocującym w alberdze gdzie jest ten sklep.

Uzupełnienie po Camino:
Nocowaliśmy znowu w alberdze municypalnej - dwuosobowe boksy zbudowane pod murem kościoła sanktuarium maryjnego. Tylko kościół ten zamknięty. Czyściutkie łazienki i ubikacje, całkiem przyjemna alberga. Niestety brak kuchni, więc trzeba się było zadowolić tylko zimnymi daniami, a do picia winem :-) Nocowali też tutaj znajomi już nasi z grupy czesko-słowackiej oraz Ki Ha.
Po drodze spotkaliśmy dwóch kolejnych Polaków - niestety. Nie sprawiali dobrego wrażenia już w pierwszym wymienionym z nimi zdaniu. 
A Santiago bliżej tego dnia o kolejne 31,8 km (P)/ 32,4 km (Ap)/ 32,7 km (RSJ).

 Nie można się oprzeć fotografowaniu gór o wschodzie słońca

Ponferada - po lewej zamek, po prawej kościół San Andres 
 

piątek, 12 maja 2017

El Ganso - El Acebo

Ała, moje nóżki. Niestety na Mesecie odzwyczaiły się od gór. A dziś był najwyższy punkt na Camino Frances - Cruz de Ferro. Oczywiście odciążyliśmy nasze plecaki zostawiając tam kamienie symbolizujące nasze grzechy, a kamienie te nieśliśmy na plecach przez niemal pięć i pół setki kilometrów.
Jak przez całą Mesetę mieliśmy wymarzoną pogodę, to jak się skończyła Meseta tak i piękna pogoda. Czyli deszczowo dzisiaj, a góry w chmurach się schowały.
Typowy dzień pielgrzyma wygląda tak: pobudka ok. 6:00 (bo do tej godziny jest cisza nocna, choć niektórzy już się grzebią i pakują o 5:00), śniadanie, pakowanie i przed 8:00 trzeba opuścić albergę (my z reguły wychodzimy ok. 7:00), a potem 25-30 km marszu w czasie którego Ania śpiewa rano godzinki, w południe śpiewamy "Raduj się Nieba Królowo", w międzyczasie odmawiamy każdy indywidualnie kilka różańców w różnych intencjach, bo czasu na to mamy dużo; po dotarciu do następnego miejsca noclegu po zameldowaniu się najpierw kąpiel, potem od razu pranie, potem ew. jedzenie, odpoczynek, ciekawe rozmowy, zwiedzanie miejscowości, zakupy (po sjeście, bo sklepy są pozamykane), pisanie bloga, jedzenie ..., od 22:00 jest cisza nocna, często o tej godzinie jest wyłączane światło przez hospitalero. I tak dzień za dniem.
Teraz odpoczywamy, a na zewnątrz na zmianę to pada deszcz, to leje deszcz. A El Acebo jest bardzo uroczą miejscowością położoną w pięknych górach, które w krótkich przerwach deszczu pokazują się pomiędzy chmurami.

Uzupełnienie po Camino: 
Alberga parafialna w El Acebo godna polecenia. Wspólna kolacja bardzo miła, sanitariaty też ok. Dormitorium nie pozostawia nic do życzenia. Cena - oczywiście donativo. Tylko Mszy tutaj brakowało i wspólnej modlitwy wieczornej. A jak ktoś chciał, to można sobie było w kuchni wodę zagotować na herbatkę czy kawę.
No i pokonaliśmy kolejne 23,4 km (P)/ 24,0 km (Ap)/ 24,4 km (RSJ).


 Góry w okolicach Manjarin

Powoli schodzimy do El Acebo

 Uliczka w El Acebo

czwartek, 11 maja 2017

Hospital de Obrigo - El Ganso

Stosunkowo późno dziś wyszliśmy bo ok. 7:30.
Na wczorajsze wieczorne spotkanie z miejscowym księdzem przyszło 7 osób na ok. 40 nocujących - przypomnę - w alberdze parafialnej. A z tych 7 osób 4 z Korei. Ksiądz pytał po co każdy z nas idzie na Camino. Dziewczyny z Korei po to by zwolnić, pomyśleć, bo zbyt intensywnie pracują. W salce był tam też duży obraz MB Szensztackiej i zdjęcie o. Kentenicha. Ania głośno zwróciła na to uwagę, a dziewczyny z Korei powiedziały, że też Ją znają, że też u nich pielgrzymuje.
Przy recepcji były portrety różnych świętych, m. in. o. Maksymiliana Marii Kolbego. Zaprosiliśmy więc go dzisiaj do naszego towarzystwa.
Pogoda dzisiaj b. ciekawa, 5 min. intensywnej mżawki i godz. przerwy, 5 min. mżawki i przerwa, peleryny włóż, peleryny zdejm, peleryny włóż ...
W alberdze nocowała też para młodych Rosjan z Moskwy. Gość powiedział, że jak składał wniosek o wizę, to Camino we wnioskach pisało b. wielu Rosjan, a nie spotkał tu ani jednego. My do tej pory też nie.
Po drodze była Astorga z katedrą i pałacem biskupim, i kościołem p.w. św. Franciszka z Asyżu, za Astorgą kaplica Ecce Homo, a potem już droga pod górkę. Bo skończyła się Meseta i wchodzimy w góry.
Przekroczyliśmy też dziś 500 km naszego Camino (od SJPdP), więc zasłużyliśmy na menu del peregrino. Ania zamówiła w swoim zestawie russian salad. Kombinowaliśmy co to będzie i okazało się że to to samo co nasz kartofelnsalat z domieszką jeszcze tuńczyka. No i pojawiła się też w restauracji grupa czesko-słowacka z Moraw, która dziś rozpoczęła Camino, więc są jeszcze pachnący :-)

Uzupełnienie po Camino:
Nocowaliśmy w El Ganso w alberdze prywatnej Gabino, którą możemy szczerze polecić. Czysto, ciepło (można było podsuszyć ubrania), czyste łazienki, kolorowe pokoje, kuchnia do dyspozycji z kawą, herbatą, mlekiem i ciasteczkami do dyspozycji. Miło i klimatycznie :-)
Grupa czesko-słowacka też nocowała w tej alberdze. I Francuzka, która poszła do Santiago z Burgos, a teraz wracała też pieszo.
Tropiąc polonica na Camino trzeba wspomnieć, że w katedrze w Astordze jest witraż z dwoma świętymi papieżami, czyli jest Jan Paweł II, a na tym witrażu też jest przedstawiona MB Częstochowska.
Przeszliśmy tego dnia 30,9 km (P)/ 29,5 km (Ap)/ 30,6 km (RSJ).

 Ze wzgórza przed San Justo de la Vega widać Astorgę i daleko Cruz de Ferro (jeden z wierzchołków przy prawej krawędzi zdjęcia)
 
 Portal katedry w Astordze

 Wieś El Ganso

środa, 10 maja 2017

Leon - Hospital de Obrigo

Rano zbieraliśmy się bez światła, które w alberdze włączono dopiero o 7:00, więc umyliśmy się, spakowali i zjedli śniadanie przy świetle czołówek. Światło włączyli tuż przed naszym wyjściem.
Powoli się przybliżają góry. Widząc je jeszcze wczoraj zastanawialiśmy się czy na tych najwyższych szczytach jest śnieg czy też pas wapiennych skał - dziś już widać wyraźnie śnieg. Powoli kończy się Meseta, od jutra powoli będziemy nabierać wysokości. Nogi już się trochę przyzwyczaiły do płaskości terenu, ciekawe jak zareagują teraz na górki, ponowne "up and down" jak na początku Camino.
Dziś nocujemy w alberdze parafialnej. Prysznice i ubikacje czyściutkie i przestronne, spalnie i łóżka - nasz standard schroniskowy. Ale alberga ta ma też swój jakiś klimat.
Wykąpaliśmy się, zjedliśmy własnoręcznie przyrządzony obiadek, a teraz ... pada deszcz. Zdążyliśmy! Widać było na horyzoncie, że dookoła chodzą deszcze, ale nas nie złapało. A zaprosiliśmy dziś do towarzystwa św. Annę i św. Krzysztofa. Niestety prognozy na najbliższe dni nie są zbyt optymistyczne.
O 20:00 ma tu być Msza św. a po niej spotkanie. Ciekawe jak będzie.
I takie miejsce dziś minęliśmy:

Uzupełnienie po Camino:
Wychodząc z Santiago wybraliśmy nieco krótszy wariant Camino, ale za to niestety w większości wzdłuż drogi. Spotkaliśmy też parę starszych rowerzystów, którzy nawet pod małymi wzniesieniami mieli problemy. Później okazało się, że to małżeństwo starszych Kanadyjczyków.
O alberdze parafialnej Karl Leisner jest wpis powyżej, dodam może tylko, że ma też bardzo dobrze wyposażoną kuchnię.
Przeszliśmy tego dnia 32,6 km (P)/ 33,7 (Ap)/ 29,8 (RSJ). A Santiago coraz bliżej.

 Nadal płasko - Camino w okolicach San Martin del Camino

Gotycki most w Hospital de Obrigo

wtorek, 9 maja 2017

Reliegos - Leon

Dziś tylko 25 km w 6 godz. i zatrzymaliśmy się znowu u sióstr benedyktynek. Były zdecydowanie lepsze albergi, ale nie wybrzydzamy - mamy dach nad głową i możliwość kąpieli. Wczoraj w drodze umykały nam spod nóg jaszczurki ale nie chciały pozować do zdjęć. Śmiałem się, że musimy zaprosić św. Franciszka, więc zaprosiliśmy go do towarzystwa dzisiaj, choć jedną jaskrawozieloną ok. 30-centymetrową udało się wczoraj w końcu upolować.
Jest tu w Hiszpanii masa bocianów, i co ciekawe - przystosowały się chyba lepiej niż nasze, bo mają gniazda nawet niemal w środku takich miast jak Leon. A jedno było w połowie kratownicowego słupa wysokiego napięcia.
Katedra w Leon nie umywa się do tej w Burgos, a życzą sobie 6€ bez zniżki dla pielgrzymów :-(
Byliśmy za to na pięknej Mszy u benedyktynek, której chyba pierwszy raz tutaj ksiądz w żadnym fragmencie nie skrócił, zakończonej indywidualnym błogosławieństwem każdego pielgrzyma. A o 21:00 siostrzyczki zaprosiły jeszcze wszystkich pielgrzymów na wieczorną modlitwę. Oczywiście nie wszyscy poszli, ale może coś chociaż ci przemyślą, może jakoś Duch św. na nich podziała.
Co chwila odzywa się gdzieś jakiś fragment nóg, a to jakiś mięsień, a to kolano, a to pod kolanem, a to achilles, a to jakieś kosteczki w stopie, a jak nie w lewej to w prawej nodze, albo na odwrót. Zmęczenie materiału starego faceta daje znać o sobie ;-)

Uzupełnienie po Camino:
Rozmawialiśmy na chwilę tego dnia z Francuzem Pawłem ("Pedro, nie Pier, Pierrot, tylko Pedro"), którego od czasu do czasu spotykaliśmy w Drodze. Wspominał Koreańczyka, który przygotowywał sobie dziwne sandwiche. Od razu się zorientowaliśmy, że to te z bananem i rybkami z puszki. Pedro się zdziwił i zapytał nas czy je kosztowaliśmy, bo on dostał do skosztowania. Było to jego wielkie przeżycie kulinarne - i nigdy więcej takiego nie chce :-) Ale stopy Pedro miał pokiereszowane ... 
Sama Alberga u Benedyktynek b. duża, więc jest stosunkowo tłoczno i gwarnie. Przy tej ilości ludzi trochę mała kuchnia. Sanitariaty ok. 
No i w nogach kolejne 24,3 km (P, Ap)/ 24,9 km (RSJ).

 Poranne niebo nad Reliegos

 Camino na przedmieściach Leon

 Witraże w katedrze w Leon